2019.
Budzę się 1. stycznia.
Jestem jednym z niewielu klientów Green Caffe Nero bez kaca.
Piszę, to co czytaliście rok temu i myślę – No nieźle, ciekawe co przyniesie 2019!
Idę na kebaba.
Trochę zgrubłem, więc zapisuje się na squasha.
W końcu dostaje wizę do USA. (przypominam, że już raz mi nie dali )
Psuje mi się auto.
Wynajmuję inne
Mam pecha. Trafiam na oszustów, którzy za rzekome zarysowanie ściągają 2500 zł z mojej karty. Pięknie.
Łamię palec.
Jadąc na ostry dyżur podejmuje decyzje, że skoro i tak nie mogę pracować to jadę do Afryki.
Cholera. Jednak nie złamany. Zostaję.
Sprzedaję co się da. Pakuję to co zostało w kartony. Za miesiąc przeprowadzamy się do Kanady.
W międzyczasie szybkie praco-wakacje w Turcji.
Wracam. Znoszę kartony do piwnicy. Wynajmuje mieszkanie i jadę do Berlina.
Z Berlina , przez Islandię do Toronto.
Pierwszy posiłek w Kanadzie – Pizza.
Drugi posiłek w Kanadzie – All You Can Eat Sushi – Kto raz spróbował – nigdy więcej tego nie tknie.
Zaliczam pierwszą glebę na śniegu. Nienawidzę zimy.
Trudni współlokatorzy i wizyta policji w naszym mieszkaniu. (P.S. To nie ja kapowałem )
Przeprowadzamy się.
Znowu trudni współlokatorzy i dwie wizyty policji (P.S. Kapował właściciel mieszkania)
Przeprowadzamy się.
Piję gównianą kawę z Tima Hortonsa.
Kupuję Aeropress
Dalej piję gównianą kawę z Tima Hortonsa. Dlaczego? Chcę wygrać Jeep Grand Cherokee.
Nie wygrywam.
Ognisko. Polska kiełbasa i… śnieg = Marcówka w Hilton Falls.
Jem orzeszka. Wypada mi sztuczny ząb.
Odwiedza Krzyśka w Kolumbii.
Wstawiam zęba (bo taniej niż w Kanadzie)
Następnego dnia wypada (już wiem dlaczego taniej)
Lecę na Florydę.
Wynajmuje samochód. Śpię pod namiotem.
Spotykam Aligatora w sadzawce obok której spałem.
Gubię telefon.
Znajduję telefon.
Oglądam zachód słońca na Key West.
Szukam taniego noclegu blisko lotniska w Miami.
Znajduję.Żałuję, że szukałem. Dwa słowa: Liberty City. Nie jedźcie tam!
Wracam do Toronto.
Jedziemy nad Niagarę.
Karmię wiewiórki w Buffalo.
Święta wielkanocne rozpoczynam w… świątyni hinduskiej. Wesele znajomych z pracy Ewy.
Przeprowadzamy się po raz 5 i ostatni w tym roku.
Jadę z Ewą, Karoliną, Przemkiem, Anią i Patrycją nad jezioro Tobermory. Piździ jak w kieleckim.
Kupuję rower.
Do Toronto przyjeżdża Asia. Jadę drugi raz nad Niagarę.
Zwiedzam francuską część Kanady.
Jem pyszne pastrami w Montrealu.
Lecę do Nowego Jorku.
Jem gofry z kurczakiem w Harlemie. Tak: GOFRY Z KURCZAKIEM!
Oglądam spektakl Toots na Broadwayu.
/ Kupuję sos Tysiąca Wysp w Krainie Tysiąca Wysp.
Lecę do Polski.
Jadę na Ukrainę, gdzie jesteśmy z Ewą świadkami na ślubie Oli i Tomaáša.
Ewa wraca do Kanady .
Ja zostaję w Polsce.
Spóźnia jej się samolot, więc korzystając z chwili wolnego czasu kupuje sobie….obrączkę.
Następnego dnia – ja kupuję drugą. Kto wie – może się przyda.
Siedzę na wsi. Przerzucam węgiel. Oglądam Wiadomości TVP.
Wracam do Toronto.
Emilia i Ula w Toronto, a więc….trzeci raz nad Niagarą.
Odwiedzam tradycyjną Polską restaurację na Polskich Kaszubach w Kanadzie. Gorszego schabowego nigdy nie jadłem
Ewa dostaje odszkodowanie za opóźniony lot z Polski do Kanady.
Lecimy do Las Vegas!
A co tam… BIERZEMY ŚLUB! Tak… taki na serio.
Symbolicznie przegrywam w kasynie 1 USD.
Odwiedzamy kultowe amerykańskie miejscówki – Grand Canyon, Antylope Canyon, Mounument Valley itd.
Podwozimy bezdomnych Indian autostopem.
Prawie zamarzam w Bryce Canyon.
Wdrapuję się na Angels Landing.
Wracamy do Toronto.
Za miesiąc musimy się wyprowadzić. Landlord sprzedaje mieszkanie.
Spada pierwszy śnieg i piździ jak w kieleckim.
Kupujemy bilety do Ameryki Południowej.
Sprzedaję co się da, a resztę wysyłamy do Polski.
Lądujemy w Peru.
Spacerujemy po Limie. Podobno to niebezpieczne miasto. Ale kto by tam wierzył w opowieści z Internetu.
W pewnym momencie powoli podjeżdża do nas auto. Kierowca hamuje i opuszcza szybę. Zatrzymuję się, myśląc, że chce o coś zapytać. Nie pyta. Celuje prosto w moją głowę. Robię szybki unik i…. słyszę głos otwierającej się bramy, do której to “strzelał” ów kierowca.
Opuszczamy Limę.
Spotykam pingwiny na wyspach Ballestas. Pingwiny wódki nie piją. Zresztą tak samo jak ja. (PDK)
Spędzam weekend na pustynnej oazie w Huacachina.
Zrywam się o 3:00 rano, żeby podziwiać lot kondora nad kanionem.
Kondory wolały pospać dłużej.
Schodzę na dno największego kanionu na świecie.
Wdrapuję się na Machu Picchu.
Pierwszy raz w życiu jem świnkę morską. Średniawa.🐖+ 🌊
Pracujemy na farmie w zamian za spanie i jedzenie.
Drugi raz w życiu jem świnkę morską.
+ Wyborna.
Pies zjada Ewie buty.
Sylwestra spędzamy na farmie. Średnia wieku w ekipie 70+.
Gotuję mielonego z buraczkami.
Z bólem serca żegnamy się z naszymi gospodarzami (i świnkami).
To był piękny czas.
Ruszam do Boliwii.
A co mnie tam czek…o tym już za rok!
Elo!